Wydaje mi się, że papież Benedykt w drugiej części pontyfikatu zrozumiał, że wchodzi w relację z Panem Bogiem, której my w pełni nie zrozumiemy, ale za sprawą której on utwierdzał nas w wierze – mówi ks. dr Grzegorz Bliźniak, założyciel Wspólnoty Misjonarzy Miłosierdzia. 

Jednym ze znaków końca czasów będzie objawienie się antychrysta. Zapowiedź jego nadejścia pojawia się w Biblii a niektórzy twierdzą, że pierwszym antychrystem po narodzinach Chrystusa był Judasz. W jaki sposób definiuje ksiądz antychrysta?

W Kościele postać antychrysta jest interpretowana dwojako. Po pierwsze jest to wszystko to, co jest antychrystusowe. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to trochę banalnie, ale takie właśnie jest znaczenie tego terminu. W Piśmie Świętym, u ojców Kościoła, ojców pustyni i całej Tradycji pojmowano w ten sposób wszystko lub wszystkich występujących przeciwko Chrystusowi. Tak robił chociażby św. Augustyn, który kilkakrotnie używa tego terminu bardzo szeroko, określając nim to, co przeciwne Bogu. Mówię, że to termin szeroki, bo tak naprawdę, jeśli prowadzimy uważne życie duchowe, to i w nas możemy znaleźć elementy antychrystusowe jak choćby skłonność do grzechu czy popełniania konkretnego zła. W tym sensie i my jesteśmy w jakiś sposób antychrystusowi.

Św. Augustyn twierdził, że są w nim dwie siły: jedna kieruje jego duszę ku Bogu, a druga ku sprawom przeciwnym, jak gdyby antychrystycznym.

 No właśnie. A zatem w pierwszej kolejności mówimy o tym bardzo szerokim rozumieniu antychrysta. Jest jednak i drugie, węższe. I to ujęcie znajdujemy przede wszystkim w takim bazowym tekście opisującym antychrysta, czyli w Drugim Liście św. Pawła do Tesaloniczan. Tam czytamy wprost charakterystykę postaci antychrysta. Ma być to „człowiek grzechu; syn zatracenia, który sprzeciwia się i wynosi ponad wszystko, co nazywane jest Bogiem lub co odbiera cześć, tak że zasiądzie w świątyni Boga, dowodząc, że sam jest Bogiem” (2 Tes, 2, 3-4). Bardzo krótki, ale dokładny opis antychrysta jako człowieka, który nie tylko stanie przeciwko Bogu, ale też wyniesie siebie ponad Boga.

Zatem antychryst jest konkretną osobą czy też może on objawiać się w konkretnych osobach?

 Jeśli dokładnie wczytać się w to, co pisze św. Paweł, to mowa jest o konkretnej osobie. A więc w tym przypadku nie jest to idea, zło filozoficzne, lecz zło spersonalizowane, człowiek składający się z duszy i ciała oddany na służbę szatanowi.

Kardynał Giacomo Biffi, który wiele lat temu w rekolekcjach dla Benedykta XVI powiedział konferencję o antychryście zaznaczył, że może on być redukcją chrześcijaństwa do ideologii. A zatem mówimy o ideologii antychrystycznej.  

Tak, to jak najbardziej mogą być przejawy antychrysta, ale jednak kard. Biffi opisywał antychrysta jako człowieka, posiłkując się zresztą słynną książką Sołowiowa „Krótka opowieść o antychryście”. Wskazywał, że będzie pacyfistą, ekologiem i ekumenistą oraz że niebawem się objawi. Podobny obraz widzimy u arcybiskupa Sheena, który także opisuje antychrysta jako człowieka.

Jakie możemy jeszcze wskazać cechy antychrysta?

W jego przypadku często pojawia się hasło „ekumenista” czyli ktoś, kto pragnie za wszelką cenę jednoczyć religie chrześcijańskie. Dzisiaj w Kościele bardzo popularne jest pewne wyczulenie na kwestię ekumenizmu, przejawiające się w myśleniu, by nie powiedzieć lub nie zrobić czegoś, co wykluczy porozumienie z protestantami. Jeśli już o tym mówimy, to oczywiście antychryst będzie też dialogistą czyli chętnie będzie używał słowa dialog, by budować mosty między tym, co święte, dobre a złe i wręcz demoniczne. Konsekwencją tego jest relatywizm moralny czyli przyznanie, że moralność jest względna i wolno ją kształtować w dowolny sposób. 

 Z pewnością nie powinniśmy się spodziewać po antychryście tego, że będzie odpychający. Wręcz przeciwnie: ma być inteligentny i pociągający. Tylko niewielu okaże się zdolnych do tego, by się mu oprzeć. A zatem okaże się pozornie subtelnym humanistą. 

 WIĘCEJ CZYTAJ W KSIĄŻCE KS. GRZEGORZA BLIŹNIAKA „NAWRACAJCIE SIĘ, NATYCHMIAST!”. KLIKNIJ TUTAJ!

 Dominantą antychrysta stanie się jego oddanie szatanowi. Bo co w gruncie rzeczy jest głównym celem antychrysta? To, aby u końcu czasów, gdy rozpocznie się zażarta walka o zbawienie każdego człowieka, pozyskać dla piekła jak najwięcej dusz. To dlatego wywróci on wszystko i w miejsce Jezusa Chrystusa, jedynego zbawiciela świata i naszej Nadziei na życie wieczne, postawi siebie, by przekonywać nas, że to on zbawia świat. 

 Nie jest przecież przypadkiem, że mamy dzisiaj wysyp wszelakich ideologii, obiecujących nam zbawienie i raj tu, na ziemi. Myślę tutaj o pacyfizmie, ekologizmie czy komunizmie. I to właśnie będzie dramatem współczesnego świata, że wielu ludzi – w tym także katolików – skusi się na obietnice antychrysta i pójdzie za nim.

 Czy zatem antychryst jest już na świecie czy dopiero nadejdzie?

 To są sprawy, w których poruszamy się trochę po omacku, ale jeśli uważnie czytać i słuchać współczesnych mistyków, to wiele wskazuje na to, że już jest na świecie i działa. 

 Jeśli antychryst jest człowiekiem, to jaki jest jego stosunek do Pana Boga? Bo jako człowiek z pewnością może się też nawrócić.

 Oczywiście, że może. Ale obecnie jest bezwzględnie oddany szatanowi. To znacznie utrudnia nawrócenie, bo – jak wcześniej już mówiliśmy – istnieje zło polegające na zatwardziałym trwaniu w grzechu i zamknięciu na Pana Boga. To właśnie problem antychrysta.

 Co jest głównym celem antychrysta, o którym ksiądz mówi?

 Przede wszystkim gromadzi on wokół siebie ludzi, którzy wprost kwestionują naukę Kościoła i depozyt wiary. Dotyczy to także wysokich rangą duchownych. Widzimy dzisiaj, że wielu z nich nawołuje ludzi do grzechu, akceptując zło moralne i nazywając to „podążaniem za duchem tego świata” czy „rozwojem doktryny”. Mówimy tutaj chociażby o niemieckich biskupach opowiadających się za błogosławieniem związków homoseksualnych czy udzielaniem Komunii Świętej rozwodnikom. To drugie – nazwijmy to wprost – to nic innego jak nawoływanie ludzi, by przyjmowali świętokradczą Komunię Świętą. To jawne torowanie drogi do rządów antychrysta w Kościele. 

 Jeśli zostanie całkowicie poluzowana dyscyplina sakramentów, jeśli rozmiękczymy nauczanie moralne, odrzucając Boże przykazania – a to się de facto obecnie dzieje – Kościół zostanie zastąpiony jakąś quasi-religijną instytucją globalną. Więcej będzie w nim filozofii dobrego życia tu i teraz niż soteriologii, czyli nauczania o zbawczej roli Chrystusa.

 Tutaj na scenę wkracza katechon, czyli ten, jak pisze św. Paweł w Drugim Liście do Tesaloniczan, który powstrzymuje antychrysta. „Niech tylko ten, co teraz powstrzymuje, ustąpi miejsca, a wówczas ukaże się Niegodziwiec” (2 Tes, 2, 7-8). O ile antychryst wydaje się dość oczywistą postacią o tyle postawa katechona nie jest w pełni jasna. 

 O katechonie faktycznie wiemy niezbyt wiele, poza cytatem z listu św. Pawła. Na pewno samo istnienie katechona nie jest jakimś wymysłem, wszak napisał o nim największy bodaj teolog chrześcijaństwa, Apostoł Narodów, człowiek dopuszczony przez Pana Boga do wielkich tajemnic naszej wiary. A zatem nie ma wątpliwości, że katechon jest konkretną postacią, która w czasach ostatecznych ma powstrzymywać antychrysta, dając nam tym samym czas, czyli po prostu szansę na nawrócenie.

 Katechon ma powstrzymywać antychrysta, ale z drugiej strony powstrzymuje też moment ponownego przyjścia Chrystusa na świat. Bo jeśli momentem poprzedzającym Paruzję ma być ujawnienie się antychrysta, to oznacza, że ów „hamulcowy”, czyli katechon, w jakiś sposób „zabiera” nam ten moment, o który przecież stale się modlimy.

 Ja zaproponowałbym trochę odmienną perspektywę. Katechon nie tylko powstrzymuje moment ponownego przyjścia Chrystusa, lecz hamując zapędy antychrysta w jakiś sposób łagodzi straszne przecież skutki naszych grzechów. Skutki te – jak wiemy – wiążą się z konkretnymi karami, których mamy doświadczyć w czasach apokaliptycznych. 

 A zatem katechon nie dlatego powstrzymuje antychrysta, by oddalać od nas perspektywę zbawienia, ale by ten moment okazał się dla nas mniej bolesny. A zatem jego działanie ogranicza skalę apostazji, łagodzi prześladowania, sprawia, że czas oczyszczenia staje się dla nas nie tak bardzo dotkliwy, jak mógłby być. 

 KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ WIĘCEJ W NOWEJ KSIĄŻCE KS. GRZEGORZA BLIŹNIAKA „NAWRACAJCIE SIĘ, NATYCHMIAST!”

 Widzimy zresztą, jak wiele zła dzieje się dzisiaj w Kościele, ale też nierzadko dostrzegamy, jak wiele zła mogło się wydarzyć a nie wydarzyło się. Przypomnijmy choćby tak zwany synod o Amazonii. Zapowiedzi dotyczące zmian, jakie ten synod miał wprowadzić, były wprost przerażające. Mówiło się wręcz o całkowitej redefinicji kapłaństwa. 

 Ostatecznie do niczego takiego nie doszło, choć plany, snute głównie przez niemiecki episkopat, by uznać w całym Kościele kapłaństwo kobiet czy znieść celibat były bardzo konkretne i rzeczywiste. A jednak: „coś poszło nie tak” i nie pogwałcono sakramentu kapłaństwa. To właśnie efekt działania katechona – powstrzymanie zmian, których skutki dla nas okazałyby się dramatyczne. Obecnie sytuacja w Kościele nie jest oczywiście łatwa, ale jednak nadal mamy kapłaństwo w takim kształcie, w jakim ukształtowała je Tradycja Kościoła.

 Czy dobrze rozumiem sugestię, że widzi ksiądz katechona w osobie nieżyjącego już papieża Benedykta XVI? To jemu i kardynałowi Sarahowi przypisuje się przecież główną rolę w powstrzymaniu zmian, jakie miały nadejść po synodzie o Amazonii. 

 Myślę, że my często przeceniamy zewnętrzne działania ludzkie, natomiast zapominamy o tym, że Kościół jest rzeczywistością mistyczną, rzeczywistością duchową i że dla Boga cierpienie, modlitwa i trwanie przy nim w głębokim zjednoczeniu ma większą wartość, niż głośne i nawet bardzo wielkie polemiki czy wykłady. Do końca oczywiście tego nie zrozumiemy. 

 Zdaję sobie sprawę, że papież Benedykt XVI był postacią bardzo wielowymiarową, zwraca się uwagę na jego zaangażowanie po stronie bardziej postępowych hierarchów w trakcie soboru watykańskiego II, ale często zapominamy o tym, że Kościół to nie jest rzeczywistość polityczna, w której funkcjonują partie, z zapisanymi do nich poszczególnymi osobami etykietującymi się takim czy innym znaczkiem. Kościół to przede wszystkim rzeczywistość duchowa, tutaj chodzi o żywego Boga, wcielone Słowo i o ludzi, którzy za Nim idą. A więc tu ciągle dotykamy osób, konkretnych wydarzeń zbawczych, dotykamy kairosu, czyli historii zbawienia w czasie i dotykamy historii ludzkich losów powiązanych właśnie z Panem Bogiem. W tym sensie powinniśmy spojrzeć na papieża Benedykta, jako na człowieka, którego życie ewoluowało, a papiestwo stało się zwieńczeniem tej posługi.

 Na czym miałaby polegać rola katechona w przypadku Benedykta XVI? Może ją ksiądz opisać?

 Mnie w jego posłudze uderza przede wszystkim „druga część pontyfikatu”, ta, którą określamy czasem jego emerytury. Była jakby głębokim zanurzeniem w Bogu, ona miała charakter bardzo mistyczny. Wydaje mi się, że właśnie wtedy Benedykt XVI wypłynął na absolutną głębię swojej relacji z Panem Bogiem. 

My często jesteśmy skażeni postrzeganiem misji papieskiej pod kątem jakiegoś aktywizmu. Papież musi coś nieustannie robić, podejmować decyzje, pielgrzymować. Natomiast co powiedział Pan Jezus do św. Piotra? Ty masz utwierdzać swoich braci w wierze. I to jest jedyna misja Piotra. Cała reszta jest oczywiście o tyle istotna, o ile służy tej misji. Ale nie jest konieczna.

Wydaje mi się, że papież Benedykt w drugiej części pontyfikatu zrozumiał, że wchodzi w relację z Panem Bogiem, której my w pełni nie zrozumiemy, ale za sprawą której on – swoją postawą, czasami jakąś wypowiedzią czy napisanym tekstem – utwierdzał nas w wierze. Pamiętam zresztą swoje spotkanie z Benedyktem XVI. Miałem wtedy okazję z nim chwilę porozmawiać. Miał w sobie coś niezwykłego, wielki pokój. Emanował Panem Bogiem, to dawało się bardzo wyraźnie poczuć. On sprawiał wrażenie człowieka wręcz zanurzonego w Panu Bogu.  

 TEKST JEST FRAGMENTEM KSIĄŻKI KS. GRZEGORZA BLIŹNIAKA „NAWRACAJCIE SIĘ, NATYCHMIAST!”, KTÓRĄ ZNAJDZIESZ TUTAJ!