Każdy człowiek chce żyć. Nawet gdy momentami jest mu bardzo trudno. To jest naturalna potrzeba człowieka, którą co najwyżej zaburzają nienaturalne sytuacje. Ci, którzy decydują się na zabijanie ludzi chorych – a to dzieje się często w świetle prawa – cofają nas do czasów barbarzyńskich – mówi w rozmowie z Agatą Puścikowską dr Paweł Grabowski, lekarz i założyciel hospicjum na Podlasiu.

Czy kiedykolwiek pacjent poprosił cię o śmierć?

Przez wiele lat pracy, w różnych miejscach, przy ciężko chorych i u kresu życia, nigdy nie usłyszałem: „Doktorze, zrób mi zastrzyk, bym umarł”. Natomiast kilkakrotnie słyszałem podobną prośbę, lecz nie wypowiedzianą wprost, a wyrażoną „na okrętkę”. To były zdania typu: „Ja już mam dość”, „Zrób coś, doktorze”, „Po co mi takie życie?”, „Dlaczego tego nie przerwać?”, „Nie wytrzymam tego bólu, wolę umrzeć”. Zazwyczaj to był moment, gdy chory człowiek był skrajnie zmęczony, obolały, miał gorszy czas albo relacje w rodzinie mocno szwankowały. To były pojedyncze sytuacje i wynikały, mam wrażenie, z potrzeby zwrócenia na siebie uwagi, potrzeby bliskości, zaspokojenia podstawowych potrzeb, a nie podania śmiercionośnego zastrzyku.

Co zatem podawałeś „w zamian”?

Właśnie większe zainteresowanie, rozmowę. Pacjent potrzebował miłości, serdeczności, zmniejszenia bólu, a nie „leków” na śmierć. Gdy otrzymywałem od pacjenta podobne sygnały, prosiłem rodzinę, by bardziej zwracała uwagę na potrzeby chorego, by nie czuł się sam, odrzucony i niepotrzebny. Jeśli była taka konieczność, zmieniało się też leki lub zwiększało ich dawkowanie.

Poprawiało się?

Tak. Zazwyczaj po takim „alarmie” – gdy przestało boleć, fizycznie i psychicznie, gdy ustabilizował się stan chorego – już powtórnie nie słyszałem prośby o skrócenie życia. Ludzie, nawet jeśli bardzo cierpią, różnymi sposobami, tak jak potrafią, proszą o lekarstwo, nie o śmierć. Chcą żyć jak najspokojniej i jak najnormalniej się da.

CZYTAJ WIĘCEJ W KSIĄŻCE DR. PAWŁA GRABOWSKIEGO I AGATY PUŚCIKOWSKIEJ „NIE PRZYSZEDŁ DO MNIE ANIOŁ”. KLIKNIJ TUTAJ!

Chcą żyć...

Każdy człowiek chce żyć. Nawet gdy momentami jest mu bardzo trudno. To jest naturalna potrzeba człowieka, którą co najwyżej zaburzają nienaturalne sytuacje. U pacjentów, na co dzień, odczuwam głód życia, tęsknotę za „zwyczajnym życiem” sprzed choroby. Nawet człowiek bardzo chory, nawet bardzo cierpiący, nieuleczalnie chory, gdy się nad nim pochylić, często mówi, że „chciałby jeszcze pożyć”. Chce żyć, mimo że ma świadomość swojego stanu i mimo że śmierć dla każdego jest stanem nieuchronnym.

Czasem, gdy czyta się niektóre reportaże, teksty na te- mat cierpienia i umierania, można odnieść wrażenie, że eutanazja to nadzwyczajne dobro. I że cierpiący, ciężko chory człowiek, domaga się „godnego umierania”. Coraz częściej eutanazja przedstawiana jest jako prawo człowieka. Z czego to wynika?

Gdy się nad tym głębiej zastanowić, obawiam się, że wnioski mogą być trudne, żeby nie powiedzieć – przerażające. Bo nie sądzę, by to był przypadek, że nagle spora część mediów o zabijaniu człowieka pisze jak o akcie litości et cetera. Narracja, która pokazuje zabijanie człowieka jako dobro, nie jest ani normalna, ani naturalna, ani ludzka.

A może naprawdę ktoś uwierzył w tak rozumiane „godne umieranie”, więc z „dobrego serca” niesie konkretną narrację dalej w świat.

Jeśli dziennikarze piszą o eutanazji jako dobru, sami z siebie, bo tak czują, bo spotkali się z konkretnymi ludźmi, bo wzruszyli się jakąś historią i naiwnie w coś uwierzyli, to jeszcze pół biedy. Takie serca, sposób myślenia, można odmienić – poprzez autentyczną wiedzę, informację, pokazanie sensownej drogi. Jeśli jednak za tym wzmożeniem proeutanazyjnym opowiadają się i politycy, i aktywiści różnej maści, to jest to głęboko niepokojące. Bo to są przecież ludzie, którzy powinni dbać o społeczeństwo, jego potrzeby, czuć misję ratowania każdego człowieka. Nie bardzo wiadomo, dlaczego polityka – również ta międzynarodowa – skręca w kierunku rozwiązań promujących eutanazję.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to zwykle chodzi o pieniądze. Nic nowego.

Tak sądzisz? Nawet mogę sobie wyobrazić, że jakiemuś zaradnemu ekonomiście wpadnie do głowy, że jeśli chory ma umrzeć, to przecież możemy mu „pomóc” – bo ten przestanie cierpieć, a my nie wydamy pieniędzy na dalszą opiekę. I będzie to – mówiąc wprost – bardziej „opłacalne”. Mogę sobie to wyobrazić, bo świat zmierza w dziwnym kierunku i bardzo wiele spraw, które kiedyś wydawały się

nieprzyzwoite i poza moralnością, dziś świadczą o postępie.

POZNAJ HISTORIĘ DR. PAWŁA GRABOWSKIEGO! ZNAJDZIESZ JĄ W KSIĄŻCE „NIE PRZYSZEDŁ DO MNIE ANIOŁ”

Ale jest jedno „ale”: niech dziennikarze, aktywiści czy politycy nie nazywają tego wówczas „pomocą” czy „ulgą w cierpieniu”, a nawet „aktem litości” dla pacjenta. Jeśli jakieś rządy, politycy, inni mądrale, popierają eutanazję, to niech mówią o niej prawdę. Niech mówią prawdę o powodach jej wprowadzenia. Sam je chętnie poznam. Kłamanie ludziom, że to jest samo dobro i że chorzy sami bardzo tego chcą, jest podłe i niegodne.

Wyłącznie politycy i aktywiści?

Ależ medycy, lekarze – oni również często wypowiadają się proeutanazyjnie.
I to jest dowód na potężny regres, któremu uległa medycyna. Nasza kultura i cywilizacja od tysiącleci rozwija się i czerpie z konkretnych korzeni. Te korzenie w naszej cywilizacji to kultura klasyczna i kultura chrześcijańska. To są filary, które wyciągnęły nas, jako społeczeństwa, z mentalnego siedzenia na drzewie, z przestrzeni barbarzyństwa. Postęp cywilizacyjny, rozwój społeczeństw polegał na tym, że w miarę rozwoju świata, budowania społeczeństw na konkretnych wartościach człowiek słaby, chory, stary stawał się coraz bardziej szanowany. Nauczyliśmy się dbać o ludzi chorych, sprawiać, by mimo ich słabości mieli miejsce wśród nas, bo są wartością. Dzikie społeczności natomiast (chociaż nie wszystkie) odrzucały ludzi słabych i zależnych – zarówno chore, małe dzieci, jak i staruszków. Jeśli zgodzimy się na eutanazję, będzie to uwstecznienie, regres całych społeczeństw, zaprzeczenie wartościom cywilizacji klasycznej, chrześcijańskiej. I powrót do mocno zamierzchłych czasów. Bo jaka tak naprawdę jest różnica między „uśmierceniem dziadka” a strąceniem ze skały chorego dziecka?

Różnicą jest narzędzie.

A przyczyna i skutek pozostają takie same: zakładamy, że niedołężny dziadek i chore dziecko nie są nam, jako społeczeństwu, potrzebni. Widzimy w nich problem i to, że ge- nerują wyłącznie koszta. Więc nie zawracamy sobie nimi głowy, nie poświęcamy sił i środków, by się nimi właściwie zająć. Łatwiej, sprawniej i taniej pozbyć się problemu. I do- kładnie tak było kiedyś. Obecnie jednak znów zaczynamy zachowywać się podobnie. Jednocześnie dorabia się do zwykłego (acz nowoczesnego) barbarzyństwa pokręco- ną ideologię o „godności umierania”, czyli zawija się coś mocno śmierdzącego w kolorowy papierek. Wszystko po to, by proceder „uczłowieczyć”, by przekonać do niego jak najwięcej osób. Wygląda więc na to, że kiedyś ludzie przynajmniej byli bardziej szczerzy i prawdziwi: potrzebowali w społeczeństwie wyłącznie sprawnych i zdrowych, więc resztę eliminowali. I nazywali rzecz po imieniu. Człowiek XXI wieku nie chce starości, choroby i niedołęstwa wokół siebie, ale boi się do tego przyznać.

KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „NIE PRZYSZEDŁ DO MNIE ANIOŁ”

Może warto mówić po prostu o zabijaniu? Zapisano to wyraźnie bardzo dawno temu: „Piąte: nie zabiaj”. I kropka. Eutanazja to, w najlepszym razie, eufemizm.

Może warto. Niewątpliwie język kształtuje rzeczywistość. Słowa są ważne, bo w sposób, w jaki mówimy, zaczynamy myśleć. Jednak sama zmiana na poziomie językowym nie wystarczy. Potrzebne są rozwiązania, które powstrzymają eutanazyjne zapędy urzędników, polityków, aktywistów. Konieczne jest uświadamianie zwykłych ludzi, by nie dawali się oszukiwać. Muszą wiedzieć, że istnieje alternatywa, która jest sensowna i etyczna. To jedyne rozwiązanie, żebyśmy nie weszli z powrotem na drzewa.

Powiedz: czy w Polsce, za jakiś czas, eutanazja też może zostać dopuszczona?

Niewykluczone, chociaż mam nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. Że zostaniemy w kręgu cywilizacji klasycznej, chrześcijańskiej. Eutanazja to nie jest rozwiązanie akceptowane przez medycynę, jakiej jesteśmy uczeni od dwóch i pół tysiąca lat. Tym nie może się zajmować lekarz, który złożył przysięgę Hipokratesa. Jeśli zaakceptujemy eutanazję, to zgodzimy się, że medycyna przestaje służyć człowiekowi, a zaczyna go wartościować pod względem jakości i przydatności dla społeczeństwa. To stawia na głowie całą naszą antropologię. Niemniej, jeśli będzie przybywać osób, które będą wierzyły, że eutanazja jest etyczna, dopuszczalna moralnie, i jeśli te osoby będą potrafiły wpływać na społeczeństwo, na stanowienie prawa, trudno będzie eutanazji zakazać.

Co wtedy?

Będzie kłopot. Bo takich czynności – nie wiem, jak to nazwać: usług? – nigdy nie powinien świadczyć lekarz.

W takim razie kto?

Prócz oczywiście robotów – kapsuł do umierania.
Może ktoś przeszkoli jakichś „specjalistów od skracania życia”? Może jeszcze powinni medycy jakieś kursy kończyć? Specjalizacje? Zbierać punkty do dorobku naukowego?

Zmierzamy właśnie w kierunku kiepskiej groteski...

Co świetnie obrazuje perspektywę eutanazji. Każdy kolejny krok „do śmierci” to są niebezpieczne, karkołomne, nieludzkie działania. Wyobrażam sobie chociażby falę eutanazji „z litości”, która podyktowana jest wszak wygodą rodzin. Babcia używa pampersów i wszystko ją boli? „Ulżyjmy” jej – nawet bez jej wiedzy i zgody. Lub przy zgodzie wymuszonej. Eutanazja to pole do nadużyć, sprawa z definicji kryminogenna i patogenna. Świat to już, niestety, zna. Mam jednak nadzieję, że w Polsce pójdziemy własną drogą. I mamy szansę pokazać światu lepszą alternatywę.

Opiekę hospicyjną?

Szerzej. Właściwą opiekę medyczną nad chorym u kresu życia, niezależnie od jego wieku. I właściwą politykę senioralną. Bo polityka senioralna, opieka medyczna i społeczna muszą iść w parze. Zresztą przypomnę, medycyna paliatywna, chyba jako jedyna dziedzina medycyny, wyrosła z ruchu oddolnego. Zaczynając od Bazylego Wielkiego, który zakładał pierwsze hospicja dla chorych pielgrzymów, zawsze były grupy ludzi, które uważały, że trzeba towarzyszyć osobom samotnym, cierpiącym, porzuconym, ubogim, umierającym, w podróży, obcym. To się najpierw nie działo na poziomie władz, rządów czy ministerstw. I wierzę głęboko, że gdy będzie trzeba walczyć o drugiego człowieka, znajdą się sprawiedliwi w każdym społeczeństwie. Może za jakiś czas, i może znów oddolnie, odważni, ofiarni i waleczni społecznicy i lekarze będą walczyć o godną śmierć, o przywrócenie właściwego jej znaczenia w krajach zachodnich. Zachód zacznie się wstydzić, że zabrnął tak daleko.

TEKST JEST FRAGMENTEM KSIĄŻKI DR. PAWŁA GRABOWSKIEGO I AGATY PUŚCIKOWSKIEJ „NIE PRZYSZEDŁ DO MNIE ANIOŁ”. KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ WIĘCEJ!