Donald Trump wygrał wybory prezydenckie. Jego tryumf może mieć znaczenie w konfrontacji z tzw. ideologią wokizmu. Prezydent elekt w trakcie kampanii wyborczej ogłosił swój sprzeciw wobec rozpowszechnianej ideologii gender, w tym promowaniu zmiany płci. Że to ważna deklaracja, mówi nam świadectwo Oliego Londona, chłopaka, który doświadczył straszliwych operacji zmiany płci. I to z powodu złudnego przekonania, że właśnie to uczyni go szczęśliwym.
W trakcie kampanii prezydenckiej Trump ogłosił walkę z ideologią woke. Najkrócej mówiąc stanowi ona, że obecne społeczeństwa doświadczyły swoistego przebudzenia wszak doskonale wiedzą, w jaki sposób uczynić nasze życie szczęśliwym. Wiąże się z tym aprobata wszelakich zachowań, które mają gwarantować indywidualne szczęście połączona z pogardą dla wartości przypisanych danej kulturze.
Według ideologii woke cały pokoleniowy dorobek powinien zostać zrewidowany, wszak w przeszłości panowały dyskryminacja, tyrania w relacjach rodzinnych czy społecznych a także dyktat narzucanych przez religię wartości.
Woke to kultura, która uznaje, że zmiana płci nie jest niczym nadzwyczajnym, jeśli człowiek indywidualnie odczuwa pragnienie życia w innym ciele. Takie myślenie to źródło szkodliwej ideologii gender, która uznaje płeć i przypisane jej atrybuty za twór wyłącznie kulturowy. Płeć biologiczna - twierdzą "wyznawcy gender" - jeśli stanowi dla nas jakiś problem (np. odczuwamy w związku z nią jakiś dyskomfort psychiczny), może ulec zmianie.
Nie ma zatem biologicznych różnic, jest tylko subiektywne odczucie czyli wspomniana płeć kulturowa, sprowadzona do ról płciowych.
Donald Trump. Wojna z wokizmem?
Nie jest przypadkiem zatem, że Donald Trump stanął w opozycji do ideologii woke. Jego polityczna metoda - w wielkim skrócie - sprowadza się bowiem do reprezentowania ludzi skrzywdzonych przez polityczne decyzje liberalnych elit. A ustępujący prezydent, Joe Biden, faktycznie popierał liczne lewicowe projekty polityczne i kulturowe.
Przekaz Trumpa został przy tym wzmocniony przez miliardera Elona Muska, którego dziecko zdecydowało się na zmianę płci, zapewne pod wpływem perswazji medialnej i niektórych tzw. specjalistów.
Czy faktycznie zatem nie ma żadnych ustalonych norm płci? Czy rzeczywiście możemy negować płeć biologiczną na rzecz kultu dowolności w wyborze? Świadectwa mówią nam coś zupełnie innego.
Nie kwestionujmy biologicznych różnic między kobietami a mężczyznami. To ma znaczenie! Wstrząsające świadectwo mężczyzny, który postanowił zmienić płeć
O tym, jak ważna jest tożsamość płciowa i jak niebezpieczne mogą być skutki jej negacji, opowiada we wstrząsającej książce "Gender Madness" (właśnie ukazała się w Polsce) Oli London. To chłopak swoim świadectwem dowodzi fałszu licznych teorii badaczy mówiących o tym, że chociaż większość ludzi rodzi się z trwałą tożsamością płciową, to jednak istnieją też tacy, którzy mogą urodzić się kobietą w ciele mężczyzny lub odwrotnie.
Przypadek Oliego jest o tyle poruszający, że pisze on swoją opowieść z perspektywy człowieka, który wie, że decydując się na operacje korekty płci popełnił wielki, życiowy błąd.
Dramat Oliego polegał przede wszystkim na tym, że kiedy pozwolił przekonać samego siebie, iż jego problemy biorą się stąd, że jest kobietą uwięzioną w ciele mężczyzny, było już za późno.
"Poddałem się trzydziestu dwóm operacjom plastycznym, w tym sześciu operacjom nosa, redukcji klatki piersiowej, feminizacji twarzy, trzem operacjom oczu, trzem liftingom oraz spiłowaniu kości i całkowitej zmianie ich ułożenia. (...) Dopiero w wieku trzydziestu dwóch lat, gdy ostatecznie powróciłem do płci męskiej, znalazłem w sobie siłę, by stawić czoła moim problemom. Pozostały mi trwałe blizny, okaleczona twarz i ciało oraz paraliż mięśni twarzy, które nie funkcjonują prawidłowo" - pisze Oli London w książce "Gender Madness".
Gdzie naprawdę leżał problem Oliego Londona?
Oli nie był wcale kobietą. Był mężczyzną skrzywdzonym przez swojego ojca, a później także przez rówieśników.
Jego ojciec opuścił go na kilka dni, gdy był niemowlęciem. Po prostu uciekł niespodziewanie, by pojawić się niebawem z tłumaczeniem, że potrzebował chwili dla siebie. Mimo, że Oli nie może tego pamiętać, poczucie opuszczenia zostało głęboko zapisane w jego sercu.
Ale to nie wszystko: ojciec Oliego traktował go w okrutny sposób. Nie okazywał mu czułości, nie wspierał. Zamiast tego nieustannie od niego wymagał i wymierzał mu kary. Ofiarą jego brutalności była też matka Oliego. Odbierał jej poczucie własnej wartości, udowadniał, że popełnia same błędy i podejmuje złe decyzje.
To wszystko przełożyło się na relacje Oliego z rówieśnikami. Wyśmiewany za inną budowę ciała i nieśmiałość, szybko stał się ofiarą szkolnych brutali. To mocno wpłynęło na jego psychikę. Z czasem popadł nawet w depresję.
Nie akceptował swojego ciała, nie chciał być w czymkolwiek podobny do ojca. Czuł się bardziej związany z matką a emocjonalną pustkę wypełniła w relacjach z kobietami.
To dlatego Oli zdecydował się na straszliwe operacje plastyczne, które całkowicie zniszczyły jego ciało.
Płeć biologiczna naprawdę powinna podlegać chirurgicznym zmianom?
Oli głęboko wierzył, że cierpi na dysforię płciową. Tymczasem jego problemem była depresja oraz rany, jakie zadano mu w dzieciństwie.
"Rany, które odniosłem jako nastolatek, okazały się bardzo głębokie. Ucierpiała nie tylko moja psychika, ale i ciało" - wyznaje Oli w książce "Gender Madness". Problem nie tkwił zatem w budowie ciała Oliego lecz w psychice.
Praktyki związane ze zmianą płci stały się już na tyle upowszechnione, że wielu dostrzega w nich odwrotność tego, co nazywamy praktykami dyskryminacyjnymi. Chcesz być tolerancyjny - pozwól innym żyć i zmienić swoją płeć biologiczna.
Taka właśnie postawa przyświecała liderom amerykańskiej Partii Demokratycznej. Przyświeca też licznym politykom w wielu krajach zachodu, choć za sprawą takich świadectw jak to, które dał Oli London, coraz cześciej pojawiają się uzasadnione wątpliwości odnośnie takich praktyk "medycznych".
Donald Trump staje dzisiaj na czele walki z rewolucją kulturową. Co prawda jego pierwsza prezydentura pokazała, że nie jest on w tym szczególnie konsekwentny. Jednak wolno nam wierzyć, że przynajmniej zahamuje tempo zmian, któremu przyklaskiwali Demokraci. A co się ostatecznie wydarzy? Zobaczymy.