24 stycznia Kościół wspomina francuskiego świętego z XVI w. Franciszka Salezego doktora Kościoła i – co ciekawe – od 1923 r., czyli od 102 lat, patrona dziennikarzy i katolickiej prasy. Życiorys francuskiego biskupa należy do powszechnie znanych, zatem przy okazji dzisiejszego święta warto postawić dwa ważne pytania: Czy dziennikarz może być świętym? I czy Kościół dostrzegł w szeregach pracowników mediów kandydatów na ołtarze?
W ciągu wieków z pewnością wielu reporterów i redaktorów uprawiających trudny zawód dziennikarza zajęło miejsce w niebie, ale oficjalnie, po długim badaniu w procesach kanonizacyjnych, Kościół uznał świętość dwóch dziennikarzy. Holendra, o. Tytusa Brandsmy, karmelity i asystenta kościelnego czasopism wydawanych w Holandii przed drugą wojną światową, którego w 2022 r. kanonizował papież Franciszek i Hiszpana Manuela Lozano Garridy, którego w 2010 r. beatyfikował papież Benedykt XVI. Co ciekawe, źródła podają, że obydwaj panowie otrzymali także tytuły patronów dziennikarzy.
Życiorysy obydwu zasługują na osobne potraktowanie, zatem z okazji dzisiejszego święta przedstawimy czytelnikom Twojej Duchowej Walki portret młodszego z nich, bł. Manuela, na którego mówiono po prostu Lolo.
Błogosławiony Lolo
Urodził się w 1920 r. wielodzietnej rodzinie w hiszpańskim Linares. W czasie wojny domowej stracił ojca. Mimo to – miał wtedy szesnaście lat – jako członek Akcji Katolickiej w konspiracji przynosił Komunię świętom więźniom i chorym. W 1937 r. został złapany i uwięziony. Spędził w więzieniu Wielki Czwartek i do końca życia powtarzał, że ta noc ukształtowała jego życie duchowe. To ona, a nie choroba, wyżłobiła w nim prawdziwe ślady Chrystusowej Męki.
Po zdaniu matury rozpoczął studia i pracę w jednej z redakcji. Od dwudziestego roku życia pisał dla hiszpańskich gazet i magazynów, a także dla międzynarodowych agencji informacyjnych, m. in. Dla Associated Press. Do śmierci w 1971 r. opublikował dziewięć książek i założył czasopismo.
Niestety w 1939 r., jego marzenia pokrzyżowała kolejna wojna, tym razem światowa. Zaciągnął się do wojska, ale wkrótce zachorował na zapalenie rdzenia kręgowego i był zmuszony wrócić do domu.
Sakrament bólu
Choroba okazała się bezwzględna. Odbierała kolejne funkcje życiowe, doprowadzając wreszcie do stanu, w którym mógł poruszać się tylko na wózku. Kilkanaście lat później stracił wzrok. Kalectwo było połączone z okrutnym, całodobowym bólem. Mimo to walczył, pisał, tworzył, nagrywał artykuły na magnetofon, a jego siostra przepisywała dźwięki na maszynie. Nie porzucił zawodu, który wymaga sprawności, dyspozycyjności i samodzielności. „Choroba była przyczyną jego uświęcenia, cierpienie było jego krzesłem” – mówiono.
Pewnego dnia odwiedził go jeden z braci z Taizé. Znał jego publikacje i chciał poznać autora. Zobaczył sztywne, cierpiące ciało mężczyzny skrywające piękną duszę. Wziął pióro i na abażurze lampy, która oświetlała stół, miejsce pracy dziennikarza, napisał: „Lolo, sakrament bólu”.
Na chorobę nie było lekarstwa, środki uśmierzające ból nie wystarczały, ale nie ustawał w pracy. Codziennie brał udział w Eucharystii, często sprawowanej w jego domu. I ze wszystkich sił głosił Ewangelię. Żył w niewoli własnego ciała, ale nie rezygnował z szukania dusz dla Chrystusa. I znajdował je przez pisanie, przez treść swoich artykułów. Kiedy stracił władzę w prawej ręce, nauczył się pisać lewą.
Na kolanach
W maju 1958 r., w towarzystwie siostry pojechał do Lourdes. Jednak nie prosił o cud uzdrowienia. Z tej pielgrzymki jego siostra zapamiętała dwie rzeczy: że zaraz po przybyciu, gdy zobaczył wielu cierpiących, powiedział, że „nie mógłby prosić o coś dla siebie, skoro tak wiele osób cierpi bardziej od niego”, i aby mógł zobaczyć figurę Maryi w grocie musiała mu położyć na kolanach lustro, ponieważ nie był w stanie podnieść głowy. Kiedy po pewnym czasie podeszłą, by je zabrać, było mokre od łez.
To w lourdzkiej grocie wpadł na pomysł założenia grup, które modliłyby się za osoby pracujące w mediach. Wiedział, że rzetelne przekazywanie prawdziwych informacji nie należy do zadań łatwych, obciążone jest duchową walką, nawet wtedy, gdy dziennikarz nie ma świadomości, że regułom tej walki podlega. Prawda jest rzeczywistością Bożą i do końca świata na jej drodze będzie stawał ojciec kłamstwa.
Po powrocie do domu zainicjował powstanie grup „Synai” i we wrześniu 1959 r. pierwsza grupa składająca się z dwunastu osób rozpoczęła systematyczną modlitwę za dziennikarzy.
Jego rada dla dziennikarzy była jasna: „Wyrabiaj chleb czystej informacji, doprawiaj go solą dobrego stylu, używaj zaczynu wieczności. Kiedy piszesz, musisz to robić na kolanach, aby kochać. Musisz siedzieć, aby sądzić, musisz być wyprostowany i silny, aby walczyć i siać”.
Zmarł 3 listopada 1971 r., po dwudziestu ośmiu latach uprawiania dziennikarstwa na wózku inwalidzkim.