Włoska mistyczka Maria Carloni doświadczała w piątki okrucieństwa i bólu Męki Pańskiej. Swoje stygmaty i doświadczenie cierpienia ofiarowywała za dusze kapłanów. Ale przyniosła też ratunek wielkiemu polskiemu duchownego, kard. Stefanowi Wyszyńskiemu.

 Stygmaty nazbyt często krytykowane są przez ateistycznych naukowców. A przecież, jak opisuje je Kościół korzystając z dorobku wiedzy przekazanej nam przez świętych mistyków, nie tyle są to fizyczne dowody cierpienia, lecz przede wszystkim duchowe doświadczenie Boga, ofiary Jezusa na krzyżu.

Stygmaty to swoista duchowa ekstaza, wewnętrzne przezycie, które niezwykle trudno wyjaśnić. Święty Jan od Krzyża, próbując przekazać swoje bezpośrednie doświadczenie Boga, które było nie do opisania w zwykły sposób, sięgnął po poezję. Teresa z Ávili, inna święta karmelitanka, usiłowała opowiedzieć o swoim wewnętrznym doświadczeniu modlitwy poprzez analogię do „zamku wewnętrznego” w umyśle, składającego się z wielu komnat. Z tego, co napisali oni oraz inne osoby, dowiadujemy się, że to wewnętrzne doświadczenie Boga jest tak mocne i tak bardzo poza zasięgiem ludzkiego zrozumienia, że trudno ująć je w słowa.

 WIĘCEJ NA TEMAT SYGMATÓW ZNAJDZIESZ W KSIĄŻCE „ŚLEDZTWO W SPRAWIE CUDÓW”

 Stygmatycy przede wszystkim odczuwają cierpienie Chrystusa na krzyżu. Centralnym punktem tego przeżycia wcale nie są rany widoczne na ciele, wszak wielu stygmatyków prosi wręcz, by znamiona te pozostały niewidzialne. Szczególnie istotne jest co innego: współuczestniczenie w misterium Męki Pańskiej. Chodzi o uczestnictwo brutalne i bolesne. Stygmaty dlatego budzą niepokój, bo obnażają wyjątkowo trudne oblicze chrześcijaństwa, jakim jest gotowość do zniesienia cierpienia w imię miłości do Pana Boga.

 „Jam jest Jezus”

Jedną z najbardziej niezwykłych współczesnych stygmatyczek była Maria Teresa Carloni, włoska mistyczka, która przez wiele lat swojego dojrzałego życia deklarowała swój radykalny sprzeciw wobec nauczania Kościoła. Nawróciwszy się w dojrzałym okresie swojego życia, otrzymała dar stygmatów. Każdego piątku, przez trzy godziny – pomiędzy 12 a 15 – przeżywała fizycznie Mekę Pańską. Znane są świadectwa tego cierpienia. Jednym z towarzyszy Marii w tych chwilach był kierownik duchowy mistyczki, ksiądz Cristoforo Campana. To do niego bezpośrednio zwrócił się Jezus, prosząc, by zezwolił na udział w cierpieniu powierzonej sobie duszy.

„Jam jest Jezus. [...] Ta dusza ofiarowała Mi się, a Ja przyjąłem jej ofiarę. Stanie się ofiarą za zbawienie wielu, według intencji, które ona sama ci przekazała. W Wielki Piątek zostaną przebite jej ręce, stopy i serce. Na zewnątrz nie pojawią się rany, ponieważ wszystko ma pozostać w sumieniu, in foro interno, jak zwykliście mawiać, ale w późniejszym czasie, kiedy zechcesz, możesz sprawić, by stały się widzialne”. 

Bóle i wstrząsy

Pierwsze doświadczenie stygmatów pojawiło się u Marii 11 kwietnia 1952 roku. W specjalnie przygotowanym pokoju, kobieta spoczęła na łóżku, by fizycznie przygotować się na bolesne doświadczenie.

 Leżała przez cały Wielki Piątek, a ks. Campana składał jej wizyty pomiędzy nabożeństwami tego świętego dnia. Przy każdych kolejnych odwiedzinach miał wrażenie, że jego podopieczna cierpi bardziej, ale nie wykonywała żadnych nieskoordynowanych ruchów, była pogodna. Na jego pytanie: „Czy cierpisz?” odpowiedziała z zaciśniętymi zębami: „Bardzo”.

 O godzinie piętnastej, w obecności młodego księdza, który mógł się zwolnić z uczestnictwa w drodze krzyżowej w swoim kościele, Maria Teresa odczuła bolesne uderzenie i wstrząs ramion, jej palce się zacisnęły, a następnie bolesny wstrząs przeniósł się na nogi, wykrzywiając stopy. Klatka piersiowa zadrżała, jakby pod wpływem ciosu. Wreszcie całe ciało, wyprężone na kształt łuku, zwiotczało nagle i wydawało się, że Maria Teresa nie żyje; oczy miała wpółprzymknięte.

Po chwili otworzyła oczy, uśmiechnęła się i powiedziała do ks. Campany: „To już się stało”. Wszystko trwało kilka minut, ale wyczerpana młoda kobieta pozostała w łóżku aż do następnego dnia. Przyłączyła się do innych dusz w tak szczególny sposób zjednoczonych z męką Chrystusa.

POZNAJ ŻYCIE I CUDA MARII CARLONI. KLIKNIJ TUTAJ I ZOBACZ KSIĄŻKĘ!

Od tej pory Maria fizycznie, umysłowo i duchowo przeżywała Mękę za zbawienie dusz, przede wszystkim kapłańskich, najczęściej w piątki, od południa do godziny piętnastej. Jej „trzy godziny”, jak je nazywała, najczęściej się kończyły, a czasami zaczynały poczuciem krzyżowania.

Zjawisko to wstrząsnęło całym jej życiem, od strony nie tylko duchowej, ale także praktycznej: na nogach mogła nosić tylko kapcie, dom opuszczała rzadko. Ksiądz Cristoforo był bardziej uprzywilejowany. Mógł bowiem uczestniczyć w „trzech godzinach” zależnie od swoich obowiązków parafialnych. Przez ostrożność i pod pretekstem powierzenia pani Carloni ważnej misji, wymagającej niezachwianej równowagi psychicznej, postanowił też poddać Marię Teresę dokładnym badaniom u specjalisty od chorób psychicznych dr. Zerbiniego ze szpitala psychiatrycznego w Pesaro, o którym wiedział, że jest niewierzący, ale uczciwy. Psychiatra wydał jednoznaczną opinię:

Badanie psychiatryczne młodej kobiety wykazało temperament przeciwny do cech, jakich można by się obawiać. Znajduję w niej świadomą determinację i prostotę działania sprzeczne z tym, co przyjęło się określać mianem „temperamentu histerycznego”.

Znaki na dłoniach i stopach

Kilka miesięcy później, 20 września 1952 roku, Maria Teresa na koniec mszy, w której uczestniczyła, powiedziała ks. Campanie, że czuje palenie na wierzchu dłoni i widzi pojawiające się na nich jakby brunatne plamy. Ksiądz polecił jej umyć ręce, sądząc, że po prostu są brudne. Odpowiedziała, że już raz to zrobiła, ale posłusznie usłuchała.

Następnego dnia skóra pośrodku wierzchniej strony dłoni była jakby spopielona, pociemniała; później skóra złuszczyła się aż do żywego ciała, po czym się zasklepiła i wszystko wróciło do normy. Zjawisko powtarzało się, najczęściej na dłoniach, ale nie zawsze.

DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O ŻYCIU I CUDACH MARII CARLONI! KLIKNIJ TUTAJ!

Maria Teresa miała wtedy trzydzieści trzy lata. Na zdjęciu z tamtego okresu widać twarz wciąż wyrażającą silną wolę, ale o złagodzonych rysach oraz włosy średniej długości, po których nie widać troski o staranne uczesanie. Nosiła w tym czasie okulary i wciąż tę samą ciemną suknię przez kolejne dziesięciolecia. Musiała się pogodzić z tym, że nie może prowadzić regularnego, aktywnego życia.

Już w październiku 1952 roku była zmuszona zrezygnować ze stanowiska pielęgniarki w Mediolanie.Wiedziała, że jej nowa droga jest inna, że ma się ofiarować Jezusowi, żeby wypełnić misję, której ciągle jeszcze nie znała. Ofiarowała swoje życie za uświęcenie księży, jako kontynuację złożonych już obietnic, i chciała rozpowszechnić to powołanie.

Na ratunek Prymasowi?

Maria Carloni swoje cierpienia ofiarowywała również za Kościół prześladowany, który w jej czasach cierpiał przede wszystkim w krajach komunistycznych. Doświadczała nie tylko rozrywającej wewnętrznie pokuty, ale także – za sprawą daru bilokacji – starała się dodawać otuchy prześladowanym kapłanom. W ten sposób jej ofiara udziału cierpieniu Chrystusa umacniała wszystkich udręczonych okrucieństwem ateistycznego komunizmu.

Tak stało się chociażby w przypadku polskiego prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego. Zatrzymany we wrześniu 1953 roku polski duchowny najpewniej załamał się w ośrodku internowania. Dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu popełnionych błędów, ale także świadomość opuszczenia i być może rychłej śmierci. Jego nastrój – jak wynika z zapisków – zmienił się dość nagle 8 grudnia 1953 roku. Zapewne można to tłumaczyć rozmaitymi zdarzeniami, ale opiekun duchowy Mari Carloni widzi tutaj działanie swojej podopiecznej.

Zdaniem ks. Campany było to dyskretne następstwo bilokacji Marii Teresy, która nie opuszczając Urbanii, równocześnie w nocy z 6 na 7 grudnia złożyła wizytę więzionemu kardynałow, by go pocieszyć. Co ciekawe, ów pierwszy kontakt drogą „nadnaturalną” dał początek spotkaniom „rzeczywistym” i wielkiej przyjaźni z prymasem Polski.

Jeśli faktycznie tak się stało i włoska mistyczka udzieliła wsparcia kard. Wyszyńskiemu w trudnym dla niego czasie, to jej duchowym darom Polska wiele zawdzięcza. To przecież późniejsza siła i charyzma Prymasa Tysiąclecia położyły solidne podwaliny pod polską niepodległość.

Oto moc, jaką daje niesamowity dar stygmatów czyli łaska współcierpienia z Chrystusem.

WIĘCEJ O MARII TERESIE CARLONI CZYTAJ TUTAJ!

Maria Teresa Carloni: Mistyczka w służbie prześladowanych chrześcijan